Piotr Wiśniewski
Smartfonowa stagnacja czyli - nim nadejdą mózgowe implanty

Kiedyś wymienialiśmy smartfon przeciętnie co półtora roku. Dziś zwykle co trzy lata. Eksperci, którzy o tym mówią, zależnie od nastawienia, tłumaczą to albo brakiem prawdziwych innowacji od kilku lat, albo tym, że telefony stały się tak dobre, że nie ma powodu ich wymieniać.
Kiedyś mieliśmy po prostu telefony, które czasem robiły (kiepskie) zdjęcia, czasem pozwalały posłuchać muzyki. A potem pojawił się iPhone, który stał się podręcznym centrum dowodzenia. Rynek wybuchł smartfonami różnej maści a producenci prześcigali się w pomysłach na nowe funkcje, zastosowania, gadżety i wodotryski.
I tak dotarliśmy do połowy drugiej dekady XXI wieku, gdy szaleństwo dobiegło końca. Opublikowany wtedy, w 2015 r., raport Gartnera nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że zapotrzebowanie na nowe urządzenia mobilne zmalało. Coraz mniej było i jest powodów, aby wymieniać smartfony co roku.
Od lat poszukuje się sposobu na przezwyciężenie smartfonowej stagnacji. Najpopularniejszym sposobem na ożywienie jest od lat dokładanie po prostu mocniejszych podzespołów. Doszliśmy do stosowania w telefonach procesorów ośmiordzeniowych w procesach 5 nm, takich jak Snapdragon 800, Apple A14, Samsung Exynos 2100, Kirin 9000 firmy HiSilicon, które nie tylko obsługują sieć piątej generacji, ale mają taktowanie, z 3,13 GHz Kirina na czele, nie gorsze niż wysokiej klasy laptopy.
Najpotężniejsze sięgają 16 GB pamięci RAM. Kamery w aparatach weszły w rewiry nagrywania wideo 8K a producenci nie przestali się ścigać na liczby dodawanych megapikseli rozdzielczości, choć robią to z mniejszym impetem, dodając za to kolejne obiektywy, szerokokątne, makro, po cztery kamery, po siedem, nawet więcej, na urządzenie. W ubiegłym roku ukazał się na ten temat w MT obszerny raport.
Mimo tych oszałamiających osiągów, wiele osób twierdzi, że rozwój smartfonów stanął i sprowadza się obecnie do jedynie kosmetycznych różnic pomiędzy generacjami. Na pewnym poziomie zwykły użytkownik przestaje dostrzegać różnicę pomiędzy superwydajnymi procesorami, a oko ludzkie rozdzielczości ponad 8K już nie rozróżnia.
Od lat widzimy zachęcające wizje i zapowiedzi elastycznych, giętkich (3), zginających się i wychodzących poza schemat sztywnego ekranu urządzeń. Można mówić o dwóch nurtach pomysłów na powiększenie powierzchni wyświetlania. Jednym z nich są owe rozkładane i zginane niczym okładki ekrany Samsunga. Drugim jest rozkładanie ekranu w designie muszelkowym, jak to robi Motorola w nowych wersjach telefonu Razr.

Chińskie OPPO postanowiło jednak pójść dalej i w nowym modelu OPPO X 2021 dodaje silniczek napędzający kołowrotek rozwijający i powiększający ekran smartfona ze składanym ekranem. Podobne do OPPO rozwiązanie zademonstrowały na targach CES 2021 firmy TCL i LG. TCL zademonstrowała nawet urządzenie przypominające starożytny zwój, w którym wyświetlacz rozwija się niczym papirus (4).
Rozwiązanie, w którym zamiast działania siły ludzkich rąk, rozkładających ekran, mamy mechanizm, który powiększa ekran przez działanie silniczka, wydaje się technicznie doskonalsze i bardziej niezawodne. Inna zaleta to możliwość zmniejszenia rozmiaru telefonu w postaci podstawowej i powiększania wyświetlacza w miarę potrzeb. Jednak mechaniczny układ oznacza także większe zużycie energii a problem akumulatorów jest wciąż daleki od rozwiązania. TCL mówi, że planuje udostępnić składany lub rolowany telefon w 2021 roku, a LG potwierdziło, że LG Rollable trafi do sprzedaży w tym roku. Kto wie, czy nie będzie to ta innowacja, na którą czekaliśmy.

Pewnego dnia, nie wkrótce, ale na pewno wcześniej, niż wam się wydaje, smartfony zupełnie znikną. Tak jak przed nimi pagery czy faksy. Żebyśmy mieli jasność - od jakiejkolwiek znaczącej zmiany dotyczącej użytkowania smartfonów dzieli nas co najmniej dekada. Ale Microsoft, Amazon, Facebook czy Elon Musk już teraz krok po kroku tworzą nowy porządek, w którym dla tradycyjnie rozumianego smartfona nie będzie miejsca.
Nie ma wątpliwości, że smartfony były urządzeniami przełomowymi. Były wystarczająco małe, by wszędzie je zabrać, wystarczająco potężne, by obsłużyć rosnącą liczbę codziennych zadań i zapotrzebowanie na rozrywkę. Jednak, po prawdzie, smartfon to właściwie nic innego jak kompaktowy model komputera z funkcją obsługi dotykiem. Producenci eksperymentują już od dłuższego czasu z nowymi formami interakcji między urządzeniem a użytkownikiem. Microsoft, Facebook, Google i wspierany przez niego startup Magic Leap pracują nad budową samodzielnych urządzeń do rzeczywistości rozszerzonej, które prezentują obrazy w trójwymiarze przed oczami użytkownika. Podobno też Apple pracuje nad tego rodzaju sprzętem.
Alex Kipman z Microsoftu, wynalazca gogli HoloLens, powiedział w rozmowie z serwisem "Business Insider", że technologia rozszerzonej rzeczywistości może z powodzeniem zastąpić smartfony, telewizory, wszystko, co ma ekran. Z urządzenia, które spoczywa w kieszeni lub jakiejś stacji dokującej nie będzie wielkiego pożytku, skoro wszystkie połączenia, wiadomości, powiadomienia, filmy i gry wyświetlane są bezpośrednio przed oczami użytkownika, w formie obrazu nałożonego na rzeczywisty świat.
Jeśli dodamy do tego sterowanie urządzeniami za pomocą myśli, to rysują się wizje napawające dreszczem. Elon Musk twierdzi, że z powodu postępów w pracach nad technologią sztucznej inteligencji ludzie będą musieli "rozszerzyć" możliwości percepcji świata, by zwyczajnie nadążyć za komputerami. Nie tylko on sądzi, że w końcu połączymy ludzkie ciało, mózg ze strumieniem cyfrowych informacji za pomocą wszczepialnych implantów.
W tym nurcie myślenia smartfon, do którego tak się przywiązaliśmy i w którego ekran nieustannie się wpatrujemy, jest tylko etapem na drodze coraz silniejszej integracji człowieka i jego codziennego życia, pracy, nauki i rozrywki z techniką cyfrową. Czy zastąpią go inteligentne okulary i ekosystemy noszonej elektroniki, czy też może pozostanie jako "centrum zarządzania", nie jest wcale tak ważne. Technika, której był nośnikiem i poligonem doświadczalnym, nie zniknie. Będzie się rozwijać.