Buran – zapomniany sen o radzieckim podboju kosmosu
- Piotr Wiśniewski
- 26 cze
- 2 minut(y) czytania
W epoce, gdy kosmiczny wyścig był przede wszystkim demonstracją siły między mocarstwami, odpowiedź Związku Radzieckiego na amerykańskie wahadłowce była tylko kwestią czasu. Tak narodził się Buran – prom kosmiczny, który miał wynieść ZSRR w galaktyczną przyszłość. Zamiast tego, dziś jego szczątki zarastają chwastami i wspomnieniami.
Nazwany po burzliwym wietrze z rosyjskich stepów, Buran nie był prostą kopią amerykańskiego Space Shuttle. Choć z zewnątrz łudząco podobny, wewnątrz krył szereg unikalnych rozwiązań: bezzałogowe możliwości lotu, integrację z superciężką rakietą Energia, a nawet transport w pozycji poziomej – czego NASA nigdy nie testowała. Co ciekawe, pierwotnie konstruktorzy chcieli iść własną drogą, ale polityka i wojskowe lęki wzięły górę. Radzieccy decydenci obawiali się, że Amerykanie użyją wahadłowca jako... bombowca orbitalnego. Strach ten stał się głównym impulsem do stworzenia „radzieckiego odpowiednika”.

Buran miał przetrwać sto dziesięciodniowych misji. Zamiast silników głównych – Energia. Zamiast gloryfikacji – zapomnienie.
Tylko jeden egzemplarz, 1.01, odbył podróż w kosmos: 15 listopada 1988 roku okrążył Ziemię dwukrotnie i z dumą powrócił na rodzimą ziemię – bez ani jednego człowieka na pokładzie. Potem nastały lata milczenia. W 2002 roku burza odebrała mu drugi oddech – dach hangaru runął, grzebiąc prom i rakietę Energia, a z nimi osiem istnień ludzkich.
Pozostałe egzemplarze? Jeden przekazano Kazachstanowi, inne rdzewiały na bocznych torach historii. Przetrwała tylko legenda – o szalonym tempie zimnowojennej rywalizacji, o triumfie inżynierii i upadku marzenia, które nigdy w pełni nie wzbiło się w gwiazdy.
Polityka ponad fizyką
W drugiej połowie XX wieku kosmos stał się nową sceną globalnej rywalizacji. Po spektakularnym sukcesie misji Apollo, Związek Radziecki znalazł się pod presją nie tylko naukową, ale i polityczną. Każdy amerykański start rakiety był dla Moskwy niczym sygnał alarmowy. Kiedy Stany Zjednoczone uruchomiły swój program wahadłowców, Kreml nie mógł pozostać obojętny — narodziła się idea Burana.
To, co miało być triumfem technologii, stało się projektem napędzanym lękiem. Radzieccy przywódcy przekonani byli, że amerykański wahadłowiec to nie tylko środek transportu kosmonautów, lecz potencjalna platforma bombowa. Stąd wymóg, by Buran mógł odpowiadać mu nie tylko formą, ale i militarną funkcjonalnością. Inżynierowie protestowali, wskazując na lepsze, efektywniejsze koncepcje — przegrali z polityczną obsesją.
Wyścig inżynierów
Choć Buran wyglądał jak bliźniak promu NASA, był dziełem zupełnie odmiennej filozofii. Brak silników głównych, pełna automatyzacja lotu i lądowania, możliwość transportu poziomego — to elementy, które czyniły go jedynym w swoim rodzaju. Do jego przenoszenia zaprojektowano gigantyczną maszynę latającą: An-225 Mrija, latającego kolosa większego niż wyobraźnia pionierów lotnictwa.
Ciekawostka: długość ładowni Mrii przekracza długość pierwszego lotu braci Wright z 1903 roku.
Spektakularny start — i równie spektakularny koniec
15 listopada 1988 roku, Buran przeszedł do historii: bezzałogowy, precyzyjny lot orbitalny i udane lądowanie. Był gotów na kolejne misje. Niestety, zmiany polityczne i gospodarczego załamanie po rozpadzie ZSRR sprawiły, że program trafił do kosmicznego lamusa. A kiedy w 2002 roku zawalił się dach hangaru w Bajkonurze, kończąc żywot jedynego egzemplarza, resztki ambicji zniknęły pod betonem i gruzem.
Comments